ALBO MORFOLOGIA ALBO PREMIA

Do jednego ze specjalistów w Małopolsce trafia dziecko, u którego ten zdiagnozował martwicę stopy. Z relacji matki wynika, że córka od roku skarżyła się na ból nóżki. Lekarz pierwszego kontaktu uspokajał, że na pewno z tego wyrośnie. Nie zlecił nawet morfologii. Przychodnie, posiadając określoną z góry pulę pieniędzy z Narodowego Funduszu Zdrowia, świadomie ograniczają liczbę skierowań na specjalistyczną diagnostykę. Powód? “Zaoszczędzone” w ten sposób pieniądze lekarze mogą rozdysponować między siebie w postaci premii. Pozwala im na to konstrukcja umów z NFZ. Skala patologii jest trudna do oszacowania. Wiadomo jednak, że proceder kwitnie chroniony szczelnie korporacyjną tajemnicą. Lekarze niechętnie o nim rozmawiają. – Niestety, ze smutkiem muszę potwierdzić, że takie zjawisko występuje. Jest to mechanizm, który skutkuje przerzucaniem kosztów na opiekę zamkniętą, co jest obserwowane od chwili wprowadzenia systemu podstawowej opieki zdrowotnej w obecnym kształcie – powiedział nam dr hab. n. med. Krzysztof Krajewski Siuda, ekspert ds. ochrony zdrowia z Instytutu Sobieskiego. To samo mówi lekarz Krzysztof Filip z Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ “Solidarność”. – Takie sytuacje istnieją. Lekarze, jako przedsiębiorcy, gospodarują pieniędzmi, uzyskując zysk. Mają płacone tzw. pogłówne, a pieniędzmi przeznaczonymi na całość opieki nad podopiecznymi gospodarują według własnego uznania – tłumaczy. Chodzi o karygodne szukanie oszczędności, mające polegać na zmniejszaniu kosztów związanych z ograniczeniem ilości skierowań na badania diagnostyczne celem wykorzystania tych funduszy np. na premie dla lekarzy. Cała sytuacja jest szokująca. Konstrukcja umów w systemie NFZ nie powinna stwarzać możliwości motywowania lekarzy premią kosztem ograniczenia dostępu do podstawowych świadczeń zdrowotnych. Wprowadzając instytucję lekarza rodzinnego, przyjęto zasadę objęcia opieką określonej grupy pacjentów przez lekarzy pierwszego kontaktu, do których trafia określona pula pieniędzy na opiekę nad każdym z nich. – Część ze środków przekazywanych przez NFZ lekarzom rodzinnym powinna być oznaczona jako środki na profilaktykę czy diagnostykę i jeśli w tym celu nie zostaną wydane, nie powinny stawać się prywatnym dochodem, lecz powinny wracać do wspólnej puli NFZ – tłumaczy założyciel i przewodniczący Stowarzyszenia Pacjentów “Primum Non Nocere” Adam Sandauer. – Nienormalne jest to, że jeśli różnego rodzaju badania nie zostaną wykonane przez lekarza, to środki pochodzące na nie z NFZ trafiają do jego kieszeni – dodał. Do procederu dochodzi najczęściej w sytuacji, kiedy lekarz ma świadomość, że pacjent trafi do szpitala. Wówczas zdarza się, iż nie przeprowadza badań profilaktycznych czy przedszpitalnych w ośrodku z tego względu, że tak czy inaczej zostaną one wykonane w szpitalu. Uzasadnionym w tej sytuacji wydaje się więc pytanie: Jakim prawem poszczególne przychodnie w dowolny sposób rozporządzają funduszami podatników pochodzącymi ze składek na ubezpieczenia zdrowotne? Problem leży w niewłaściwych zasadach finansowania poradni przez Narodowy Fundusz Zdrowia. W efekcie gwałtownie zmniejszył się zakres profilaktyki. Co można zrobić? Środki, które trafiają do lekarza rodzinnego, powinny być po części oznaczone jako pieniądze na profilaktykę (obecnie jest to opłata per capita w wysokości ok. 8 zł na jednego pacjenta miesięcznie) jako wyłącznie na nią i diagnostykę. Jeśli te pieniądze nie zostaną wydane, to nie stają się dochodem lekarza, lecz powinny wrócić do Narodowego Fundusz Zdrowia. O innych rozwiązaniach, które mogłyby ten proceder zahamować, mówi dr Krajewski Siuda. Chodzi o wprowadzenie tzw. opieki koordynowanej, która polega na tym, że lekarz posiadający pewien budżet wysyła pacjenta do szpitala i to niejako on pokrywa koszty hospitalizacji. Inne rozwiązanie? Tak zwane free for service, a więc sytuacja, w której lekarz otrzymuje pieniądze za każdą usługę. Tak jest np. w Niemczech. Jednak skutkuje to z kolei nadkonsumpcją usług, bo wtedy, wręcz przeciwnie – lekarz dąży do tego, by wykonać jak najwięcej badań. Rozwiązaniem mogłoby być połączenie tych dwóch mechanizmów. Jak zwykle, ostatni o patologicznych zjawiskach w systemie dowiaduje się NFZ. Andrzej Troszyński z biura prasowego Funduszu powiedział nam, że lekarze POZ mają obowiązek rozliczenia się ze swojej pracy. – Nie docierają do nas takie sygnały i z tego, co wiem, to pieniądze na państwową opiekę zdrowotną są wykorzystywane w stu procentach – zapewnia. Potwierdza jednak, że Fundusz, płacąc za świadczenia zdrowotne udzielane osobom ubezpieczonym, nie wydziela środków na diagnostykę. Zawierając jednak umowy ze świadczeniodawcami, zobowiązuje ich do przekazywania informacji dotyczącej diagnostyki, kierowanej do oddziału wojewódzkiego NFZ. – Jeżeli istnieje zagrożenie dostępu do diagnostyki, wówczas jest to szczegółowo sprawdzane przez oddziały wojewódzkie NFZ – poinformowała rzecznik praw pacjenta w centrali NFZ Aleksandra Piątek. W ocenie specjalistów ze szpitali, lekarze pierwszego kontaktu zbyt rzadko kierują pacjentów na podstawowe badania diagnostyczne. Zdarzają się także błędne rozpoznania chorobowe, co w efekcie utrudnia, wydłuża, a w niektórych przypadkach uniemożliwia skuteczne leczenie pacjentów. Lekarze rodzinni często oszczędzają na pacjentach, nie kierują ich odpowiednio wcześnie na badania bądź też nie wysyłają ich na nie wcale. Tak uważa Janusz Hamryszczak, dyrektor Szpitala Wojewódzkiego w Przemyślu. Winny za taki stan rzeczy jest system opieki zdrowotnej – przepisy dotyczące umów z NFZ stwarzają możliwość wykorzystywania pieniędzy z puli przeznaczonej na diagnostykę medyczną, np. na lekarskie premie. – Nie jest żadną tajemnicą, zresztą każdy z nas jako pacjent doskonale wie, że w systemie podstawowej opieki zdrowotnej często trudno uzyskać skierowanie na jakiekolwiek badania specjalistyczne na poziomie podstawowym. Często moje służby medyczne informują, że pacjenci, którzy zgłaszają się ze skierowaniem od lekarza POZ na oddział w trybie planowym, nie mają ze sobą żadnych badań, a powinni takie posiadać – powiedział nam Hamryszczak. Z tego powodu do przemyskiego szpitala trafia wielu niezdiagnozowanych bądź błędnie zdiagnozowanych pacjentów, a koszty badań są przerzucane na szpital. Szpitale potwierdzają: Problem jest Na oddziale kardiologii tej placówki rocznie leczonych jest ok. 3,5 tys. pacjentów z problemami krążenia. – Jesteśmy oddziałem kardiologii interwencyjnej i przyjmujemy pacjentów z przewlekłą niewydolnością krążenia, która w skrajnych przypadkach stanowi poważne zagrożenie życia. Często się zdarza, że byli oni leczeni u lekarzy rodzinnych bez rozpoznania choroby. Jest dużo osób z ostrym zespołem wieńcowym, z zawałem serca, które mimo że uskarżały się na dolegliwości u lekarzy rodzinnych, nie miały zleconych podstawowych badań: EKG, poziomu cholesterolu czy cukru – stwierdza Alicja Pietruszka-Zasadny, ordynator Oddziału Kardiologii Szpitala Wojewódzkiego w Przemyślu. Zdarzają się także przypadki choroby nowotworowej, które mogłyby być zdiagnozowane wcześniej. Do szpitali chorzy trafiają jednak w skrajnych stanach, bez wcześniejszego rozpoznania. Jednym z najczęstszych błędów są np. zaniechania w prześwietleniach klatki piersiowej. – Podstawą wszelkich zaniedbań są głównie ograniczenia na poziomie finansowania służby zdrowia, trudno więc zrobić wszystko, co byłoby wskazane w danym przypadku. Mam tu na myśli także brak aparatury i sprzętu. Warto też dodać, że na Podkarpaciu programy profilaktyczne w zakresie pulmonologii są realizowane zaledwie w granicach ok. 20 procent. Owszem, zdarzają się pacjenci, którzy trafiają do nas z chorobą nowotworową, trudno jednak rozsądzać, czy jest to wynik zaniedbań lekarza rodzinnego, który w ramach oszczędności nie zlecił w porę odpowiednich badań, czy też samego pacjenta, który zlekceważył wskazania. Ważna jest także profilaktyka ludzi aktywnych zawodowo, ale jest to już domena lekarzy medycyny pracy – tłumaczy Marek Zasadny, ordynator Oddziału Pulmonologii Szpitala Wojewódzkiego w Przemyślu. Zarabianie przez lekarzy pierwszego kontaktu kosztem chorych powoduje także, że powiększają się długi szpitali. W ubiegłym roku badania wykonane pacjentom tylko na Oddziale Ratunkowym Szpitala Wojewódzkiego w Przemyślu kosztowały placówkę ponad półtora miliona złotych. Marek Krupowczyk, prezes Podkarpackiego Oddziału Wojewódzkiego Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce, nie zgadza się z zarzutami specjalistów z przemyskiego szpitala. Jego zdaniem, wszystkie niezbędne badania, które lekarz uzna za niezbędne, są wykonywane bez ograniczeń. – W warunkach szczegółowych ok. 10 procent wartości kontraktu mamy przeznaczać na badania diagnostyczne, tymczasem niezależne sprawozdania mówią, że przekazujemy od 13 do 17 procent – mówi Marek Krupowczyk. Twierdzi też, że oczekiwania szpitali co do lekarzy rodzinnych są zbyt wygórowane, a lekarzom specjalistom też zdarzają się błędy w diagnozowaniu. – Wielokrotnie się zdarza, że szpital funduje nam problemy, m.in. obciążając nas w zakresie wykonywania badań poszpitalnych, które powinny być przeprowadzane w przychodniach przyszpitalnych. Zrzuca się na nas także wypisywanie druków ZLA, tj. dawnych L-4. Powinien je wypisywać lekarz, który w danym czasie leczył pacjenta – dodaje Marek Krupowczyk. Mateusz Dąbrowski Mariusz Kamieniecki żródło: naszdziennik.pl

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *