Dla polskiej reprezentacji piłkarskiej turniej Euro 2012 zakończył się meczem we Wrocławiu. Wynik 0:1 z Czechami potwierdził, że jesteśmy jedną z najsłabszych drużyn finałów mistrzostw Europy. Grupa marzeń okazała się grupą śmierci. Dla podopiecznych Smudy każda grupa byłaby grupą śmierci. Faktem jest, że gdyby nasi musieli się zmagać o udział w turnieju w eliminacjach, to nigdy by w nim nie wzięli udziału. Pomimo zapewnień, że jesteśmy do Euro doskonale przygotowani, słyszanych ze wszystkich stron, trzy kolejne mecze odsłoniły poważne braki w drużynie. Sił i zaangażowania starczyło biało- czerwonym na pierwszą połowę z Grekami, prawie na obydwie z Rosją i tylko na pierwszą połowę z Czechami. U nas każdy uważał się za gwiazdę i liczył, że inni będą na niego pracować na boisku. W efekcie wyszło na to, że nie było drużyny, a zaangażowanie całego zespołu w przekroju trzech spotkań było jedynie chwilowe. Osławiony Lewandowski był prawie jak maskotka w drużynie, w kierunku której posyłano piłkę po to tylko, aby ją stracić. Zamiast konstruować akcje zespołowe pozbywano się w ten sposób piłki. Gdy zagrywano “od nogi do nogi” powstawały bardzo groźne i ciekawe akcje. Gdyby jeszcze było komu strzelić na bramkę. Smuda okazał się bardzo miernym trenerem. Nie stworzył zespołu na miarę tej imprezy, chociaż miał stworzone ku temu doskonałe warunki. Nie wiadomo, czy z przekory, czy dla żartu media najczęściej donosiły, że na zgrupowaniach nasi ćwiczyli odpoczywanie i taniec bez piłki. To drugie im na meczach w ogóle nie wychodziło, gdyż ruszali się jak ociężałe pszczoły wracające do ula. Odpoczywanie teraz mogą skutecznie przerabiać, jak opuszczą hotel i powrócą do swoich domów. Najlepiej na turnieju wyszły browary i telewizja na sprzedaży reklam. Strefy kibica powinny się nazywać strefami browaru. Kilka, a może kilkanaście dobrych akcji, to całe nasze emocje widziane ze strony kibica. Reszta emocji to żal, złość i poczucie bezsilności, jaka przypisana była do gry naszych reprezentantów. Nie pomógł orzełek na koszulkach, nie pomogła “Biedronka” ani Adamiakowa (nawiasem mówią szkoda, że nie weszła na boisko). Na nic szum w mediach – pożegnanie nastąpiło bardzo szybko. Przedmeczowe przewidywania okazały się trafione, chociaż nie do końca. Meczy sam nie wygrał ani Błaszczykowski, ani cała drużyna.