Powstająca ustawa o odnawialnych źródłach energii ma być odpowiedzią na rosnący deficyt energii w Polsce. Ustawodawcy argumentują również swoje zaangażowanie potrzebą dostosowania naszego rynku energetycznego do przepisów unijnych. Dlaczego przez dziesiątki lat nie mogły powstawać przydomowe małe elektrownie wodne, biogazownie i siłownie wiatrowe. Ktoś skrzętnie tego pilnował, abyśmy byli zacofani pod tym względem. Kiedy w Niemczech od dziesięcioleci istniały programy na dofinansowanie małej przydomowej energetyki, u nas wszelka inicjatywa była oficjalnie zabroniona. Gdy na zachodzie rynek urządzeń mini energetyki zaczyna się już kurczyć kolesie od interesów w skali Europy podjęli decyzję, aby zacząć zbijać kokosy w Polsce. Szumnie otwiera się rynek, tworząc nową ustawę. Dlaczego tak późno? Odpowiedź jest prosta. Gdybyśmy startowali razem z Niemcami w tym biznesie, pomysłowy Polak w ciągu krótkiego okresu czasu stworzyłby urządzenia konkurencyjne pod względem ceny i parametrów. Zapotrzebowanie rynku na takie urządzenia z pewnością jest duże, więc gospodarka ruszyłaby w tej dziedzinie z kopyta. W takich warunkach zachodni producenci zarobiliby dużo mniej. Znając życie na tych działaniach z pewnością zarobią banki. Do tych instytucji będą kierowane dotacje dla rozwijającej się przydomowej energetyki. Wzorem dofinansowania programów kolektorów słonecznych politycy będą napychać kasę swoim kumplom z zarządów banków, które staną się ogniwem w dopłatach do programów stawiających na nogi ekologiczną energię. Takie działania już mają miejsce, gdyż mamy do czynienia z dopłatami do zielonych certyfikatów tworzonych dla potrzeb budowanych siłowni wiatrowych. Fakty są takie, że wciąż ktoś za nas liczy pieniądze, podsuwa swoje programy działania, zadłuża w kredyty udzielane w imię cudownych działań, przybliżających nas do gospodarki zachodu. Oprócz zielonej i odnawialnej energii, przydałaby się jeszcze Polakom energia do wyrzucenia ze stanowisk krętaczy, oszustów oraz agentów działających na rzecz obcych podmiotów.
