GDZIE SĄ NASZE DROGI?

Rozwój infrastruktury stracił rangę kluczowego priorytetu rządowego. Rząd Donalda Tuska tnie bez pardonu wydatki na infrastrukturę, budowę dróg i autostrad, modernizację torów kolejowych.

Rozwój infrastruktury i dokonanie skoku cywilizacyjnego Polski, by zmniejszyć różnice dzielące nasz kraj od grona rozwiniętych krajów UE – te hasła przyniosły sukces wyborczy PiS w 2005 roku. W okresie zaledwie dwuletnich rządów udało się gwałtownie przyspieszyć tempo przygotowywania projektów infrastrukturalnych, opracować plany inwestycyjne państwa i co najważniejsze – zapewnić rozwojowi infrastruktury realną pozycję priorytetu całego rządu, łącznie z premierem i ministrem finansów.
Tylko osoba złej woli lub kompletny dyletant nieznający prawideł procesu inwestycyjnego może uważać, że prowadzone przez obecny rząd inwestycje byłyby możliwe do rozpoczęcia bez uprzedniej pracy rządu PiS nad ich przygotowaniem.

Nowych dróg nie będzie
Obecny rząd zastał “szuflady” Ministerstwa Transportu i Głównej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad zapełnione projektami inwestycji infrastrukturalnych i rozpoczętych przetargów w celu wyłonienia wykonawców tych inwestycji. Przypominam, iż na większości odcinków autostrad (ponad 540 km) oraz dróg ekspresowych (ponad 800 km) trwały zaawansowane prace firm projektowych przygotowujących na zlecenie GDDKiA projekty budowlane. Same wykupy gruntów obejmowały ponad 1200 km pasów autostrad i dróg ekspresowych. W budowie zaś w 2007 r. było 450 km autostrad i dróg ekspresowych. W ostatniej fazie były negocjacje na autostradowe inwestycje prowadzone i dedykowane partnerstwu prywatno-publicznemu (A1 Pyrzowice – Stryków – 180 km, A2 Stryków – Konotopa – 100 km, A2 Świecko – Nowy Tomyśl – 105 km), gdzie z koncesjonariuszem uzgodniono cenę i treść umowy – formalnie umowę podpisano w grudniu 2007 roku. Rząd Donalda Tuska tylko częściowo skorzystał z tych projektów. Dodać do tego trzeba również kompletny i dopracowany Program Operacyjny Infrastruktura i Środowisko będący podstawowym źródłem finansowania zaplanowanych projektów oraz gotowe do pracy zespoły specjalistów (których nikt nie pytał o sympatie partyjne) w GDDKiA, PKP PLK i innych spółkach kolejowych, Przedsiębiorstwie Porty Lotnicze w Warszawie oraz Urzędzie Komunikacji Elektronicznej. Wydawało się, że sukces w zakresie infrastruktury rząd PO ma zagwarantowany.
Tak się jednak nie stało. I nie chodzi nawet o to, czy pan minister Cezary Grabarczyk zaplątany w gierki wewnątrzpartyjne poświęcał dosyć czasu i uwagi pracy w swoim resorcie. Stała się rzecz dużo gorsza. Rozwój infrastruktury stracił rangę kluczowego priorytetu rządowego. Dowodem na to są gwałtowne cięcia rządu Donalda Tuska w 2011 r. wydatków na inwestycje infrastrukturalne, w szczególności na drogi. Przykłady opóźnień w realizacji kluczowych odcinków autostrad, które pierwotnie miały być gotowe na Euro 2012 (A2 do Warszawy, A1 Pyrzowice – Stryków) lub zbudowane i rozliczone do 2015 r. dróg ekspresowych (np. S5 Wrocław – Poznań czy S19 w Polsce Wschodniej), są już nawet nie pomyłkami o miesiące czy rok, ale prawie o jedno pokolenie! Nie można tak bezkarnie kłamać, że aż dudni, przesuwając oczekiwane przez miliony Polaków priorytety drogowe o 15 lub 25 lat. Jak pisał klasyk, to nie błąd, to coś więcej – to zbrodnia!

Zaprzepaszczona szansa
Co takiego się wydarzyło, że w ciągu prawie czterech lat premier Donald Tusk i minister finansów Jacek Rostowski zmienili zdanie i uznali, że inwestycje infrastrukturalne umożliwiające Polsce skok cywilizacyjny i dogonienie Europy nie należą już do polskiej racji stanu?
Temat ten nigdy nie był przedmiotem dociekań przez środki społecznego przekazu. Dziennikarze odnotowali oczywiście fakt, że zmniejszono środki budżetowe na inwestycje infrastrukturalne, na budowę dróg i autostrad, na modernizację torów kolejowych do wysokości niegwarantujących nawet krajowego wkładu własnego umożliwiającego pełne wykorzystanie środków unijnych przynależnych Polsce. Nie dopytywano jednak rządu o uzasadnienie dla takich cięć. Uznano, że wystarczającym wytłumaczeniem jest powoływanie się na konieczność obrony przed kryzysem finansowym w Europie i na świecie.
Tymczasem rząd bez głębokiej ogólnonarodowej dyskusji, bez dopuszczenia do głosu szerokiego grona ekspertów dokonał wyboru mającego dramatyczne skutki dla naszego kraju w co najmniej najbliższej dekadzie albo i w dłuższym okresie czasu. A wybór ten w rzeczywistości miał podłoże ideologiczne i był wyrazem wiary (premiera, ministra finansów) w rzekomą przewagę polityki fiskalnej nad polityką prorozwojową.
Tylko że w tym przypadku sama wiara rządu to za mało, bo na drugiej szali leżała pierwsza od 20 lat realna szansa na zapewnienie Polsce poziomu infrastruktury umożliwiającego dynamiczny rozwój gospodarczy kraju. A waga tego problemu polega na tym, że jest to być może także szansa ostatnia. Nie wiadomo bowiem, czy w kolejnej perspektywie finansowej Polska uzyska tak wysokie dofinansowanie z Unii Europejskiej jak w okresie 2007-2013. A bez takiego dofinansowania kraju nie będzie stać na przeznaczenie równie wysokich środków z budżetu.
Co gorsza, rząd podjął tym samym decyzję, że wciąż wzrastające (pomimo rządowych cięć wydatków) zadłużenie Polski nie jest przeznaczone na inwestycje, które zapewniając warunki do dynamicznego rozwoju gospodarczego, w przyszłości pozwolą spłacić dług z nawiązką. To prosta droga do bankructwa, co wie każda osoba prowadząca działalność gospodarczą na własną odpowiedzialność. Rząd chyba się tym jednak nie przejmuje, bo prowadzi swoją działalność na naszą odpowiedzialność, bo za te długi zapłacimy my wszyscy – polscy podatnicy.
A przecież ratować finanse publiczne można także w inny sposób, nie tylko zwiększając podatki i obcinając przyszłe emerytury, ale poprzez rozwój gospodarczy zapewniający zwiększone wpływy do budżetu, przy jednoczesnym wzroście poziomu zamożności społeczeństwa. Dlaczego Polacy nie mogliby być bogaci, choć w innych krajach panuje kryzys?
Pełna realizacja projektów przewidzianych w Programie Operacyjnym Infrastruktura i Środowisko oraz w Programie Budowy Dróg Krajowych i Autostrad przyjętym przez poprzednią Radę Ministrów w 2007 roku, to właśnie alternatywa dla obecnej szkodliwej dla Polski polityki finansowej rządu. W kolejnych latach powyższe programy powinny być uzupełnione o kolejne projekty infrastrukturalne: Program Budowy i Modernizacji Tras Kolejowych, Program Rozwoju Żeglugi Śródlądowej (wraz z projektami rządowych inwestycji zmniejszających ryzyko powodzi), Program Przeciwdziałania Wykluczeniu Informatycznemu i Cyfrowemu. W tym zakresie warto przyglądać się, co proponują partie polityczne w swoich programach wyborczych.
Reasumując, zamiast wielu odcinków gotowych autostrad dla kierowców mamy coraz donioślejsze rządowe zapowiedzi jedynie ich “przejezdności”. Towarzyszy temu polityczny fotomontaż – w migających telewizyjnych kadrach z aktualnie prowadzonych drogowych budów zamazuje się jedną podstawową perspektywę – że rząd Donalda Tuska rozminął się z wieloma własnymi deklaracjami o nowoczesnej i w pełni zmodernizowanej sieci drogowej i kolejowej o… jedno pokolenie.


Jerzy Polaczek
Autor jest posłem na Sejm RP, członkiem Klubu Parlamentarnego PiS, pełnił funkcję ministra transportu w rządzie Jarosława Kaczyńskiego.

źródło Nasz Dziennik

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *